Wypadłam na niewielką polanę, gdzie pasły się jakieś dziwne zwierzaki. Widocznie jeszcze mnie zauważyły. Dorwałam sporą sztukę, nie największą, w końcu Dartimien na pewno nie zeżre całego jelenia-nie-jelenia. Wgryzłam się w gardło stworzenia, ze zdziwieniem zauważając, że ma czerwone ślepia i trzy pary poroży. Nie mówiąc już o zielonych cętkach. Rozerwałam mu gardło, łapczywie chłepcząc krew. Nawet nie zauważyłam, że z gałęzi drzewa przygląda mi się Sirfalas, leżąc swobodnie i podrzucając uwalany krwią sztylet, swoją drogą ten, którym go dźgnęłam. Wyssałam krew do końca, otarłam usta wierzchem dłoni i dojrzałam w końcu Sirfalasa. Uśmiechnął się nieco kpiąco, na co przewróciłam oczami, ale nie zdążyłam nic powiedzieć, gdyż coś użarło mnie w ramię. Skapczyłam się właściwie tylko dlatego, że usłyszałam trzask zębów łamanych na mojej granitowej skórze. Odwróciłam się natychmiast, warcząc i sycząc i ze zdumieniem dostrzegłam, że był to inny jeleniowaty, którego czerwone gały patrzyły się na mnie złowieszczo. Za nim stała jeszcze połowa stada, inne czekały bardziej z tyłu. Czekały... Na pożywkę? Już miałam się zamachnąć na stwora, ale Sirfalas mnie ubiegł. Walnął mutanta skrzydłem, jednak ustawionym w poziomie, nie w pionie. Stworzenie zamarło w bezruchu, po czym łeb zjechał mu z karku. Truchło przewróciło się na ziemię. Reszta zwierząt wycofała się powoli.