Wbiegłem. Nie zatrzymując się, przeciąłem ścieżkę i minąłem brata i Lily jak biegacz maratoński, nawet ich nie zauważając. Ciężko by mi było z resztą ich zauważyć, bo zaraz za mną pędziła wielka, czarna pantera w brązowo-ciemnozielone ciapki, ze skórzastymi postrzępionymi skrzydłami. Cudem uniknąłem jej kłów, kiedy na mnie skoczyła. Odskoczyłem w bok. W powietrzu przekręciłem się i kopnąłem panterę w pysk. Stwór, choć wielki, widocznie był dość tchórzliwy, bo tylko otrząsnął się, zawył żałośnie i zwiał.