Wszedłem. Nie było tu żadnych lekarzy, ani w ogóle nikogo, ale może wszyscy siedzą w gabinetach, czy coś. Albo jakieś święto jest i nie pracują.
*Szczerze, który jest dzisiaj?*, zapytał trzeźwo Calloway.
*Ja to wiem? Widziałeś gdzieś jakiś kalendarz?*, odpowiedziałem, rozglądając się. Na jednym z krzeseł zauważyłem jakieś leki, czy co to było, a obok poplamiony krwią stół operacyjny. Przełknąłem ślinę.
*Co tu się, do cholery, stało? To... To chyba nie powinno... Szpital chyba nie powinien tak wyglądać, co?*, mruknąłem.
*Raczej nie.*, Whyatt objął wszystko spojrzeniem. *Spokojnie, czego ty od razu panikujesz?*
*A jak mam nie panikować?*, mało się nie wydarłem. Whyatt przejął ode mnie ciało i ruszył w kierunku stołu. Choć próbowałem go zatrzymać, przystanął dopiero tuż przed krzesłem z lekami. Były tam jakieś bandarze i inne rzeczy. A obok ten stół chirurgiczny.
*Zaraz zwymiotują.*, ostrzegłem. *Idź stąd, albo oddaj ciało.*